Prze de mną rozwidlenie dróg a Makoto kazał mi wybierać. Nie powiedział słowem, czy aby na pewno wszystkie ścieżki prowadzą tam, gdzie chce mnie zabrać. Nie potrafię mu zaufać. Nie jestem w stanie wybrać, bo nie znam tych dręczących ludzi konsekwencji. Westchnęłam ciężko. Spoglądawszy na ścieżkę po prawej usłyszałam za nami śmiech kobiety. Perlisty, delikatny i kruchy. Tutaj idzie odnaleźć szczęście? Wydaje mi się, że nie. Chyba... chyba, że to ja mam klapki na oczach. Może ktoś podświadomie wykreował mi ten świat aby mnie zniszczyć, złamać moją psychikę? Ale.... ja jestem słabym człowiekiem. Z jakiej racji ktoś miałby się patyczkować, by mnie tu sprowadzić? Nic z tego nie rozumiem. Spojrzałam za siebie ponownie słysząc ten sam głos. Jednak zbyt bardzo podchodził on do osoby, która oszalała. Która przegrał i dała się wciągnąć w ten cień. Pozwoliła, by znikła w oczach innych.
Rzuciwszy ostatnie spojrzenie, by sprawdzić czy nikt za nami nie idzie, ruszyłam przed siebie. Wybrałam most. Liczyłam się z tym, że mógł się zawalić kiedy tylko na niego wejde. W głowie jednak rozbrzmiewała mi tylko jedna sentecja. Pozory mylą. Tak więc posłuchałam głosu mego serca i szłam. Przyjrzałam się mostowi. Wykonany był z pięknych kamieni, choć były zwykłe, z pola. Dostrzegłam w nich piękno. Zawsze chciałam przez taki most przejść. Dotknęłam bladą i drobną dłonią muru, który zrobiony był z tego samego materiału. Zimny, martwy kamień spowodował dreszcze na całym ciele. Idąc do przodu przesuwałam opuszkami palcy po gładkiej powierzchni. Jakby świeżo wypolerowanej. Ktoś na pewno co dziennie przychodzi i pielęgnuje ten most. Wygląda przecież jak nowy! Żadnego piachu czy też brudu. I nagle, poczułam się wyjątkowo. Wyobraziłam siebie na karej klaczy z gracją przegalopującą przez ten most. Na mych ustach widniał uśmiech a oczy iskrzyły się dziecięcymi igraszkami. A przecież mam już tą pieprzoną pełnoletniość. Ta... w duchu pragnę wrócić do czasów mojego dzieciństwa. Ha! Pojawia się problem. Nie zbyt pamiętam jakie było. Parsknęłam cicho przyspieszając i zagłębiając się dalej w las. Jak na razie ogarnia mnie wewnętrzny spokój, pomimo przytłaczającej mnie, wrogiej atmosfery. Wypełniło mnie znajome poczucie szczęścia. Takiego dziecięcego. Las... za pewno to większość dzieciństwa w nim spędziłam. Wywiera na mnie tyle pozytywnych emocji. Mój duch i wola walki odbudowują się przebywając na łonie natury. Wśród zieleni. Nie zależnie jaki to był odcień i jakie uczucia na mnie wywierało. W powietrzu unosić się nagle zaczęły krople, które upadły z tych szarych chmur. Wisiały tak w powietrzu jak bańki mydlane, tyle że przezroczyste, pokazując świat pod innym kątem. Zza chmur wyjrzały promienia słońca, które wydawały mi się z lekka ponure. Nie przeszkadzało to jednak tym unoszących się łzom. Przez przejrzystą powierzchnię przebijały się jasne promienie dając niesamowity, bajkowy efekt. Rozdziawiłam buzie obserwując to zjawisko. Piękne, owiane mistycznością. Wydywało mi się, że trafiłam do krainy snów i nadal śnię. Ale to prawda. To co prawdziwe nie musi być zawsze straszne, okropne, pokolorowane w barwach szarości. Uśmiechnęłam się szeroko z podziwiem a na policzkach pojawiły się delikatne rumieńce.
-Zawsze tak jest po burzy? - spytałam.
Obróciłam się wokół siebie spoglądając na krajobraz mymi niebieskimi oczami. W blasku tego słońca ogarnął je szary cień ciągłego smutku a raczej bezradności. Stanęłam w miejscu spoglądając w niebo a później na Makoto. Chłopak przyglądał mi się od dłuższego czasu, nie zwruszony otaczającym go pięknem. Chcąc nie dać za wygraną spojrzałam pewnie w jego czerwone oczy. Ten podszedł do mnie, uśmiechnął się delikatnie i pogładził po głowie. Tak jakby był moim starszym braciszkiem.
-Zawsze. - odparł, przekrzywiając lekko głowę.
Zdezorientowana nagłą zmianą jego nastawienia odsunęłam się od niego. Zbyt gwałtownie. Wargi śnieżnego chłopca wykrzywiły się w nieprzyjemny grymas. Wyciągnął przed siebie dłoń i przypatrując jej się ogarnęła go złość. Zacisnął mocno szczęki.
-No tak. Nie ufasz mi - wysyczał przez zęby.
Szybko jednak się ogarnął. Gdy usłyszeliśmy za nami kroki w postaci szelestu i dźwięków łamania gałęzi, oby dwoje, równocześnie spojrzeliśmy w tamtą stronę. Zaległa grobowa cisza. Chwilę później dało się słyszeć niewyraźne mamroczenie nieznajomego i ledwo słyszalny chichot. Spojrzałam na Makoto po czym pobladłam. Mimika twarzy mówiła wszystko. Chłopak nie był zadowolony z zaistniałej sytuacji. I prawdopodobnie się znają. To zajebiście.
-Znasz go? - spytałam znienacka przerywając ciszę. Ciut za głośno.
-Cicho, głupia! - fuknął nasłuchując kroków.
Przerwa w krokach po to, by usłyszeć je coraz szybciej zbliżające się w naszą stronę. Co ja najlepszego zrobiłam. Większego szczęścia niż ja, nie ma nikt inny.
-Oczywiście, że znam - mruknął błyskawicznie do mnie podchodząc. - Biegnij!
Chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął. Ruszyłam z początku potykając się ale zdążyłam złapać równe, szybkie tempo. Makoto biegł prze de mną nadal mocno trzymając za rękę. Nie zwalnialiśmy. Odwróciłam głowę by zerknąć czy czasem nas jeszcze nie goni. Zza krzaków wyskoczył chłopak. Chudy i strasznie blady. Miał na sobie czarne spodnie, trampki o tym samym kolorze oraz szarą, obszerną bluzę z kapturem. W ręku trzymał zakrwiawiony nóż kuchenny. Wten mnie oświeciło. Dla pewności wytężyłam wzrok by przyjrzeć się jego twarzy. Wiedziałam. Chłopiec o wiecznym uśmiechu, Jeff z tej sławnej Creepypasty, którą znają wszyscy fanatycy strasznych historii. Wyrwałam nadgarstek spod uścisku dłoni Makoto. I ruszyłam jak najszybciej umiałam przed siebie. Towarzysz widząc to również przyspieszył. Na mej buzi pojawił się nieśmiały uśmiech. Tego było mi trzeba, tej adrenaliny. Czy jednak moje nogi wytrzymają długo? Wątpię. Wkrótce zaczęłam ciężko dyszeć więc zwolniliśmy by się wreszcie zatrzymać. Nie było niczego słychać. Pochyliłam się do przodu próbując się zregenrować i odpocząć po długim biegu.
Ruszyliśmy dalej. Nogi mnie bolały jak cholera. Westchnęłam. Wyszliwszy z lasu wstąpiliśmy do miasta. Wyglądało ono jakby żywcem wyciągniętego z czasów średniowiecza. Ale coś mi tutaj nie pasuje. Ubiór ludzi. Taa.... wyglądali zbyt nowocześnie, jakby z mojego XXI wieku. Nie rozumiejąc niczego. Makoto zaprowadził mnie w jedną z uliczek gdzie nagle zaatakowała mnie kobieta. Nieznajoma przyłożyła mi nóż do gardła. Śniezny chłopiec błyskawicznie wyrwał ułomnej kobiecie nóż. Czując się już bezpieczna Odepchnęłam myśliwego od siebie, a Makoto robił zamach. Szybko się opamiętał, i podał mi nóż. Patrząc na niego pytająco pochwyciłam broń. Stałam jakby nie przytomna. Jedynie krzyk kobiety, która się na mnie teraz rzuciła, zdołał przywrócić mnie do rzeczywistości. Z przerażeniem mocno zamachnęłam się i przeorałam jej pierś. Na jej ciele pozostawiłam głęboką ranę spowitą piękną czerwienią... Zaraz, co? Nie ważne.. trzymałam teraz zakrwawiony nóż drżącymi dłońmi. Pod moimi nogami padło truchło. Nie mogąc uwierzyć tym, co właśnie zrobiłam upuściłam narzędzie zbrodni. Wyraźnie w głowie słyszałam jego pobrzękiwanie, gdy upadł na kamień. Makoto połozył moją rękę na ramieniu i zaczął gdzieś prowadzić. Nagle przed nami stanęła wysoka blondynka. Ubrana była w długą, suknię balową powlekaną świecącymi się dodatkami, różnymi cekinami. Patrzyła się na mnie z wyższością swoimi szarymi oczami i mocno podkreślonymi ustami. Aua.
-Jakie jest twoje życzenia? Spełnię każde, najskrytsze - wycedziła unosząc pod bródek do góry.
-Chcę... - kompletnie nie wiedziałam czego chcę.
A teraz nagle przeszył mnie ból w plecach. Wydobyłam z siebie niemy krzyk mojego bólu. Z ust pociekła mi krew. Kaszlnęłam zła na suknię jej 'wysokości' brudząc szkarłatem. Ta jedynie odskoczyła i mocno przywaliła w policzek. Poczułam jak ktoś wyciąga mi coś z pleców. Krzyknęłam gdy ból nasilił się jeszcze bardziej. Słabłam z każdą chwilą coraz bardziej. Zamknęłam oczy. Pochłonęła mnie ciemność. Znikłam? Za pew...
I nie potrafiła już nabrać powietrza. Krew wypełniła jej płuca jak i brudziła czarną bluzę. Jej ciało stało się sztywne i gdy je dotknąłeś, czułeś chłód. Istota martwa leżała u stóp Makoto i damy. Nie zdołała wrócić do domu. Oszalała. Człowiek taki jak ona jednak nie miał lepszego wyboru, niż pójść ślepo za mordercą.
W sumie...
Stała się mordercą a sama została zamordowana.